res:
Medycyna chińska, czyli Hipokrates ze smokiem w parze

Medycyna chińska, czyli Hipokrates ze smokiem w parze

Dodaj komentarz

Medycyna chińska to żywy od pięciu tysięcy lat system leczenia oparty na prawach natury, traktujący człowieka jako całość, a nie sumę odrębnych narządów. Fascynujący i logiczny jak matematyka. Dlaczego więc budzi kontrowersje?

Wielu praktyków, w tym znakomitych lekarzy akademickich, docenia możliwości medycyny chińskiej. Ale czy może ona być alternatywą dla medycyny konwencjonalnej? Rozmawiamy o tym ze zwolenniczką łączenia zalet obu tych kierunków leczenia dr Wiesławą Stopińską, pediatrą i lekarzem ogólnym, autorką pierwszej w Polsce pracy doktorskiej na temat skuteczności naturalnych metod w leczeniu nawracających infekcji górnych dróg oddechowych u dzieci.

Jak zachodni naukowcy oceniają zasady i skuteczność tradycyjnej medycyny chińskiej?

W.S. Akupunktura została uznana za metodą naukową w leczeniu bólu, choć ma znacznie szersze zastosowanie. NFZ nawet ją refunduje, ale tylko w tym zakresie. Natomiast tradycyjna medycyna chińska (TMCh) w całości nie doczekała się jeszcze uznania w oczach naukowców. Zmianą tego nastawienia nikt nie jest specjalnie zainteresowany, a już na pewno nie potężne lobby farmaceutyczne czy producenci aparatury medycznej. W porównaniu z medycyną zachodnią, chińska bazująca na metodach naturalnych jest tania – nie wymaga skomplikowanych urządzeń i kosztownych produkcji leków – a równocześnie skuteczna. I najważniejsze, skuteczność Tradycyjnej Medycyny Chińskiej zweryfikowało 5 tysięcy lat praktyki.

Dlaczego zdecydowała się Pani odejść od medycyny akademickiej?

W.S. Nie zeszłam z tego szlaku, ale odkryłam jeszcze inną drogę, która ukazała nowe możliwości. Czułam niedosyt, tak jakbym poznała tylko pół prawdy. Zaczęłam się dokształcać. Łączyłam metody naturalne z konwencjonalnymi. O skuteczności takiego podejścia przekonałam się także, lecząc w ten sposób swoje własne dzieci.

Miała Pani wrogów wśród kolegów po fachu?

W.S. Wrogów nie, ale niektórzy przypięli mi łatkę dziwaczki. Gdy w szpitalu, w którym pracowałam, dowiedziano się, że piszę doktorat, utrudniano dostęp do archiwum, nie wydano zgody na urlop naukowy, więc brałam bezpłatny.

Pani pacjenci to ofiary farmakoterapii?

W.S. W książce “Medycyna między Wschodem a Zachodem” piszę o przypadku pięcioletniej dziewczynki, która zanim trafiła do mnie, przez ponad 2 lata leczona była aż 35 różnymi antybiotykami. Wyleczyłam ją metodami naturalnymi i przez kolejne 2 lata nie musiała w ogóle odwiedzać lekarzy. Takie skrajne przypadki trafiają się wcale nierzadko, ponieważ farmakoterapia powoduje skutki uboczne u coraz większej grupy ludzi. Grozi nam masowe inwalidztwo w narodzie, również dlatego, że często pacjenci przychodzą do lekarzy za późno. Ideałem byłoby, gdyby zgłaszali się już przy pierwszych sygnałach wysyłanych przez chory narząd, gdyby je rozumieli. Starochińska sentencja mówi, że leczenie w momencie, kiedy choroba się już ujawniła,t o jak zabierać się do kopania studni, gdy poczuliśmy pragnienie.

Ponoć w danych Chinach lekarzom płacono, by podopieczny był zdrowy, a przestawano płacić, gdy zachorował.

W.S. Medycyny Wschodu to medycyna zapobiegawcza, a lekarz pełni w niej funkcję profilaktyka. Uczy pacjenta, aby ten nie chorował, bo najlepszego lekarza każdy ma w sobie – jest nim własny układ odpornościowy. Gdy już pojawia się choroba, trzeba ją leczyć w początkowym stadium, aby nie dopuścić do jej rozwinięcia. Dlatego też TMCh stworzyła bogaty system diagnostyczny: na podstawie obserwacji języka, oczu, tętna odpowiednio wyedukowany lekarz potrafi rozpoznawać predyspozycje pacjenta do określonych chorób. Medycyna chińska uczy nas odczytywać sygnały, jakie wysyła nam ciało, zanim jeszcze ujawni się schorzenie. Jeśli ktoś np. jest zagrożony chorobą wątroby, to dużo wcześniej będzie miał problem z kwaśnym smakiem – będzie go łaknął albo nie tolerował. Początek choroby serca można podejrzewać, gdy ktoś często budzi się w nocy zlany potem. Sygnałem, którego nie można lekceważyć, są zimne nogi, ręce czy nos. Bardzo precyzyjna jest diagnostyka z języka pacjenta. Na tym organie jak na ekranie monitora można zauważyć niepokojące objawy chorobowe. Każda część języka odzwierciedla stan konkretnego narządu, np. jego nasada to strefa nerek oraz pęcherza moczowego, natomiast koniuszek mówi o stanie serca. Również ogólny wygląd języka, jego kolor, nalot daje wiele informacji o tym, co dzieje się w organizmie człowieka.

Czy pacjenta z językiem obrzękniętym, wskazującym np. na problemy ze śledzioną wysyła Pani na USG?

W.S. To zależy. Jako lekarz także akademicki wykorzystuję zdobycze techniki, ale czasem to nie wystarczy. Na przykład, gdy zmiany chorobowe nie są jeszcze głębokie, sygnału, jaki wysyła organizm pacjenta, może nie uchwycić żadna, nawet najnowocześniejsza aparatura. Często jest na to po prostu za wcześnie. Ja natomiast – dzięki wschodniej diagnostyce – mogę już uprzedzić pacjentów o zbliżającej się chorobie. Mam takich, którzy przychodzą po latach i mówią, jak ostatnio jeden starszy pan: “Miała pani rację, ostrzegała mnie przed kamicą nerkową, powiedziała, jak żyć, ale jak machnąłem na to ręką, bo przecież nic nie bolało. Teraz mam wodonercze z kamieniami, co robić?”. Ja już wtedy nie pomogę, nie jestem cudotwórcą. Pozostaje tylko oddać się w ręce chirurga. Pacjent zignorował moje rady. A przecież mógł – nawet przy swoich chorobotwórczych tendencjach – zachować zdrowie, odpowiednio się odżywiając, ćwicząc. Głównie na diecie i ziołolecznictwie opiera się medycyna chińska.

Naukowcy akademiccy też doceniają rolę jedzenia, ale Chińczycy poszli dalej…

W.S. Pożywienie może szkodzić, albo leczyć. Chińczycy zdecydowanie traktują jedzenie jak lekarstwo. W ich pojęciu podstawą diety powinny być wszystkie jadalne nasiona (zboża, kasze, ale też nasiona roślin strączkowych: groch, fasola oraz orzechy, migdały, pestki słonecznika, dyni itp.). Żywność sprzyjająca zdrowiu to także warzywa i owoce. Najmniej powinniśmy jeść pokarmów pochodzenia zwierzęcego, szczególnie ssaków będących genowo najbliżej białka ludzkiego. Te zalecenia nie oznaczają jednak, że Chińczycy wypracowali jakąś uniwersalną receptę właściwego odżywiania. Leczenie za pomocą jedzenia jest zawsze indywidualne i nieporozumieniem jest mówić o jakiejkolwiek diecie, że jest dobra lub zła. Wszystko zależy od tego, komu ją polecamy. Powinna być ona dostosowana do wieku, płci, stanu zdrowia, pory roku, a nawet szerokości geograficznej.

Czy medycyna chińska zaleca oczyszczanie organizmu?

W. S. Tak jak sprząta się w domu na wiosnę, tak też powinno się wtedy we własnym ciele zrobić porządek z wątrobą. W zimie odżywiamy się bardziej treściwymi pokarmami, wysoce energetycznymi, a jednocześnie nie pocimy się z powodu zimna. Ciało może ulec szkodliwemu zakwaszeniu. należy zatem pozbyć się nagromadzonych toksyn. Najlepsza metodą jest ograniczenie pożywienia i picie większej ilości wody, choć są też inne, bardziej radykalne sposoby. Niektórzy przy detoksykacji stosują wlewy doodbytnicze, których ja nie polecam. Zgodnie z zasadą, że należy oczyszczać się tą samą drogą, którą się zanieczyściliśmy.

Oprócz toksyn są pasożyty. Czasem nawet nie wiemy, że mamy takich lokatorów…

W.S. Tak. Zarobaczenie to obecnie ogromny problem. W co drugim domu jest jakieś zwierzątko; niektórzy całują się i śpią ze swoimi pupilami. Często są to dzieci, które przychodzą do mnie np. z objawami alergii. Pierwsze, co wtedy zlecam, to badania, czy nie ma pasożytów, ale ujemny wynik badań laboratoryjnych nie przesądza o rozpoznaniu. Pomocny może okazać się wtedy sam wywiad i bystre oko lekarza. Te osoby swoją chorobę mają często wręcz “wypisaną na twarzy”. To może być nieświeża cera i oddech, niekończący się kaszel, ale też zaburzenia wzrostu, snu i nad aktywność ruchowa. Często okazuje się, że pacjent, u którego lekarze rozpoznali alergię, wymaga najpierw odrobaczenia. Należy to zrobić w sposób przemyślany; na każdego pasożyta potrzeba innej broni. Gdy robimy to farmakologicznie, po rozpuszczeniu intruza jego substancja może zostać wchłonięta przez organizm i wywołać jeszcze większą alergię.

Jakimi metodami Pani walczy z pasożytami?

W.S. Chętnie stosuję metody naturalne. Nękam pasożyta np. czosnkiem, którego zapachu nie znosi lub gorzkimi ziołami, aż się wyniesie. Nie wszystkie jednak pasożyty można tak zlikwidować. Są takie, które umiejscawiają się w wątrobie, tarczycy, nawet w tkance mózgowej, i są trudne do wytępienia.

Na forum internetowym przeczytałam o dziecku leczonym wcześniej na alergię sterydami. Wyleczyła je Pani odrobaczając, oczyszczając i stosując homeopatię…

W.S. Jest teraz moda na wziewne preparaty sterydowe. Jestem zdecydowanie przeciwna modzie w medycynie pod każdą postacią. Ze względu na powikłania, np. grzybice, wtórne choroby śluzówki, a także odległe powikłania, sterydy (głównie nadnerczowe) należy ograniczać tylko do bezwzględnych wskazań. Uważam, że leczenie alergii w medycynie akademickiej jest objawowe. To leczenie skutków, a nie przyczyn, i sprawdza się tylko na krótkim dystansie. Gdy chory jest na odczulaniu, wszystko jest ok, kiedy przestaje brać leki, nie funkcjonuje. W medycynie chińskiej alergia jako choroba nie istnieje. To objaw nieprawidłowości na poziomie wątroby i pęcherzyka żółciowego. Ja leczę ją skutecznie m.in. dietą pobudzającą narządy odpowiedzialne za oczyszczanie organizmu. Oprócz układu oddechowego i skóry zwanej naszym “trzecim płucem” także wątroba i nerki biorą udział w oczyszczaniu i trzeba im pomóc. Można to uczynić ziołami, pożywieniem i akupunkturą.

Trzeba tylko jak najwcześniej zacząć działać.

W.S. Tak, nie  lekceważmy sygnałów, które wysyła ciało. Przecież codziennie, widząc w lustrze własną twarz, oglądając język, możemy zauważyć pierwsze symptomy choroby, których nie jest w stanie odczytać lekarz akademicki. Na tym etapie, po ustaleniu diagnozy, wszystko jest w naszych rękach. Możemy zmienić styl życia, wspomagać słabsze narządy dietą, ziołami, ćwiczeniami. Zawsze, gdy pracowałam w szpitalach, bulwersowało mnie, że tak często pacjenci zgłaszali się w bardzo złym stanie. Mieli kiepskie rokowania i pozostawało im tylko coś wyciąć albo przeszczepić. To nie tylko ich wina, ale także całego systemu medycznego, któy reaguje zbyt późno.

Co sami dla siebie możemy robić, by nie chorować?

W.S. Żyjmy w harmonii z samym sobą i otoczeniem. Odżywiajmy się według racjonalnych zasad, zgodnie z porą roku i miejscem, w którym egzystujemy. Jeśli jest ciepło, odżywiajmy się czymś lekko strawnym, ale zimą gotujmy 3 razy dziennie ciepłe, rozgrzewające posiłki. Wspaniała na ten czas jest pożywna grochówka, fasolówka czy bulion. Nie faszerujmy się na siłę cytrusami, które w ciepłym klimacie służą nawilżeniu i ochłodzeniu organizmu. W naszej strefie klimatycznej doskonałe na ten czas są jabłka i kiszonki. Zrobiono nawet badania, że gdyby człowiek konsekwentnie przez całe życie zjadał jedno jabłko dziennie, nigdy nie miałby zawału. W zimie też powinniśmy zwolnić tempo życia, postarajmy się o więcej wypoczynku, rekreacji. Nigdy nie kładźmy się do łóżka z zimnymi nogami, bo to nie pozwala zasnąć. Gdy marzniemy, ratujmy się imbirem. Dodajmy go do herbaty, starty wrzućmy do miski z gorącą wodą i wymoczmy w niej nogi. Możemy także przyjmować zgodnie z zleceniem lekarza zioła wspomagające odporność (m.in. jeżówka, wiesiołek, ogórecznik).

Receptą na zdrowie jest zatem bardziej świadome życie?

W.S. Według Chińczyków energię życia czerpiemy też z powietrza. Dlatego wielką wagę przywiązują do ćwiczeń oddechowych. Najpotężniejszą porcją energii można się jednak zasilić, sterując własnym umysłem. Jeśli w życiu przeważają dobre emocje: współczucie, przyjacielskość, dobre intencje – nasz umysł zdolny jest dać radość życia oraz pomóc przetrwać złe chwile i niedomagania ciała.

Poradnik “Zdrowie”, nr 5 maj 2012